Wariograf prawdę ci powie

Choć punkt wyjścia jest niezwykle intrygujący, tuż po jego przekroczeniu zaczynają się schody. Eugene już przy pierwszym poznaniu zaczyna zachowywać się podejrzanie i z czasem wciąga Laylę w
Opisywany jako "klasyczny thriller" i napakowany ambicją godną Dostojewskiego film "Layla Fourie" nie umywa się jednak do wzorców, jakie wyznaczyli sobie jego twórcy. Zamierzona na opowieść o zbrodni i karze historia ani nie dostarcza odpowiednich dreszczy, ani nie prowokuje do namysłu nad dylematami ludzkiego sumienia.

Wyjściowa koncepcja opiera się na przewrotnym pomyśle, by operatorka wykrywacza kłamstw sama ukrywała pewną prawdę. Pierwsza scena, w której tytułowa bohaterka poddawana jest testowi na wariografie, faktycznie wciąga, przede wszystkim dzięki świetnej robocie operatorskiej. Wcielająca się w protagonistkę Rayna Campbell intryguje powściągliwością środków aktorskiego wyrazu, subtelnie sugerując, że za tą fasadą kryje się jakaś tajemnica. Bohaterka pozostaje jednak wycofana przez cały film, co ostatecznie osłabia dramatyczny efekt, w jaki celują twórcy. Bez emocjonalnej kotwicy nie jesteśmy w stanie wejść w sytuację zaszczutej kobiety, utożsamić się z nią.

Płynność relacji pytający-pytany zaznaczona jest już na starcie. Przesłuchanie na wariografie okazuje się bowiem tylko testem – to Layla będzie bowiem obsługiwać maszynę. Dostała właśnie pracę w kasynie, gdzie ma za jej pomocą przesłuchiwać kandydatów na rozmaite stanowiska. Pewnego dnia przydarza się jej niefortunny wypadek: przypadkowo potrąca samochodem i zabija mężczyznę. Ukrywszy ten fakt, jak gdyby nigdy nic wraca do normalności. Pech chce jednak, że jeden z badanych przez nią aplikantów, Eugene (August Diehl), okaże się synem  ofiary nieszczęśliwego wypadku.

Choć punkt wyjścia jest niezwykle intrygujący, tuż po jego przekroczeniu zaczynają się schody. Eugene już przy pierwszym poznaniu zaczyna zachowywać się podejrzanie i z czasem wciąga Laylę w skomplikowaną grę, w którą zamieszana jest również jego macocha Constanza (Terry Norton). W trakcie tych podchodów zachodzimy w głowę, o co chodzi, nie mogąc przeniknąć intencji żadnej z postaci. Nie jest to jednak ten rodzaj intrygującej niewiedzy, która powinna trzymać nas przykutych do fotela i drapiących się po głowie, pracujących intensywnie nad rozwikłaniem zagadki. Najbliżej namacalnej grozy jesteśmy w scenach, gdy Eugene i Constanza próbują wydobyć prawdę o wypadku od Kane’a (Rapule Hendricks), małego synka Layli. Gdy zawisa nad nim groźba przemocy, dziecko – najbardziej ludzki bohater filmu – dostarcza nam wreszcie emocjonalnego towarzysza seansu. To jednak trochę mało.

Prawdziwa przewrotność filmu Pii Marais tkwi więc w tym, że reżyserka zdecydowanie bardziej przekonująco odmalowuje tło, na których rozgrywają się główne wydarzenia. W jednej ze scen widzimy, jak Layla i Kane wracają do domu w niebezpiecznej, targanej zamieszkami dzielnicy. Wyłania się stąd obraz RPA wciąż nawiedzanego widmem Apartheidu. Ale to tylko przypis, margines głównego wątku – z jego niewykorzystanym potencjałem. 
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones